Opowiadanie: Dziewczyna z Niemodlina
Dziewczyna
z Niemodlina
„Za
naszych czasów...”- słowa rozpoczynające długie historie z
życia moich dziadków. Słyszę je na co dzień i pewnie jako jedna
z nielicznych widzę w nich głębszy sens. Rozumiem starszych ludzi,
słucham ich i zdaję sobie sprawę co przeżyli. Wojna i ciężkie
życie... Dlatego ja dziękuję Bogu za to co mam.
Zdrowie, szczęście, rodziców, przyjaciół, jedzenie. Chcę dziękować
dając innym kawałek nieba, kawałek tego, co sama posiadam.
Przekonałam się jednak, że świat nie jest taki jakiego miałam
przed oczyma.
Był
luty. Drzewa i wszelka roślinność pokryta była śniegiem tak
gęsto,iż gałęzie uginały się pod jego ciężarem. Na
sodalitowym niebie nie było nic prócz Słońca, którego promienie
odbijały się od milionów płatków białego puchu. Szłam z
zakupami polną dróżką dosyć szybko, bo pomimo ładnej pogody
było bardzo zimno. „Już jestem” - oznajmiłam wszystkim
wchodząc do domu. Położyłam zakupy. W domu panowała cisza.
„Pewnie rodzice nie wrócili jeszcze z pracy” - pomyślałam.
Nagle usłyszałam tupanie małych stópek. Nie zdążyłam się
nawet odwrócić nim usłyszałam: „Ania!”. Moja czteroletnia
siostra, Zosia zbiegła po schodach i rzuciła mi się w ramiona.
Jest najukochańszym dzieckiem na świecie. Ma złote, kręcone włosy
do ramion i duże, czarne, przepełnione radością oczy. Jest
zupełnie inna niż ja. Jest między nami 14 lat różnicy, mimo tego
kocham ją najbardziej na świecie.
- Dzwoniła
pani Papugowa, chciała żebyś pomogła jej w kuchni. -
poinformowała mnie z powagą.
- Dobrze,
ale nie zostawię cię tu dłużej samej, pójdziesz ze mną.
- Ale
pani Papugowa pewnie znowu mnie nie zauważy.
- Zosiu
– uśmiechnęłam się – starsi ludzie tak już mają, chorują,
to wynik ich ciężkiego życia. Dlatego trzeba im pomagać.
Wzięłam
ją na ręce, ubrałam i poszłyśmy do pani Irodyny Papugowej.
Mieszka kilka domów dalej. Zawsze chodziłam do niej sprzątać, a
ona odkrywała przede mną swoje sekrety kulinarne. W ostatnim czasie
nie bywa z nią dobrze. Często choruje, pogarsza jej się wzrok, a
kiedy i pamięć zaczęła ją zawodzić postanowiła spisać swoje
przepisy w dużym zeszycie, z którego mam się teraz uczyć. Jest
miłą babunią, ale nie boi się śmiało mówić o wszystkim
szczerze i otwarcie, a czasem mogłaby ugryźć się w język. Nie
jest jedyną osobą, której pomagam. Jest jeszcze pani Jarząbek,
której pomagam w zakupach i pan Joachim, który czasem prosi mnie o
pomoc przy krowach z gospodarstwa.
Moje
koleżanki ze szkoły pytają mnie po co to robię i kiedy znajdyję
dla wszystkich czas. Ja odpowiadam: „Wy macie czas,żeby iść ze
swoimi chłopakami do kina, na imprezy. Macie czas, by robić sobie
codziennie pełny makijaż. W tym czasie ja idę pomóc innym lub po
prostu ich odwiedzić. A czemu to robię? Bo lubię i mam z tego
satysfakcję.” Większość osób nie potrafi mnie zrozumieć,
dlatego nie mam zbyt wielu znajomych. Dziewczyny z klasy naśmiewają
się z mojego zachowania i ze mnie, bo są zwyczajnie zazdrosne. Nie
jestem brzydka, a nawet nie przeciętna. Urodę mam raczej po mamie,
lecz granatowe oczy po ojcu. Kilku moich kolegów chce być ze mną,
ale mi nie jest śpieszno do związku. Mam za to przyjaciela, którego
naprawdę sobie cenię.
Dotarłyśmy
do drzwi pani Papugowej. Zapukałam. Chwilę później w drzwiach
ukazała się niska,krępa postać trudząca się nad rozpoznaniem
gości.
- Dzień
dobry! - przywitałam się.
- Dzień
dobry! Któż mi złożył dziś wizytę? - odrzekła.
- To
ja,Ania. Przyszłam gotować. Przyprowadziłam Zosię.
- Jaką
Dosię...?
- Zosię,moją
siostrę,pamięta Pani?
- Tak,tak,Zosia...
Wchodźcie!
„Oj,oj
coraz gorzej z Panią,Pani Irodynko” - pomyślałam. Przez cały
czas pobytu u niej zwracałam uwagę na jej stan zdrowia fizyczny i
psychiczny. Zauważyłam jak bardzo się pogorszył w ostatnim
miesiącu. Było mi jej naprawdę żal. Ale taka kolej rzeczy... Nic
nie można poradzić. Jeśli ktoś ingeruje w sprawy życia i śmierci
to jest to jedynie Bóg. Taka jego wola.
Dzień
minął zwyczajnie. Codzienne,spokojne życie pełne miłości do
świata i ludzi w zupełności mi wystarczało.
Pewnego
deszczowego, marcowego dnia stanęłam przed trumną z dębowego
drzewa. Nigdy wcześniej nie widziałam tylu ludzi. Pomyślałam:
„Ciekawe,czy na mój pogrzeb znajomi przyjdą tak licznie”. Był
to pogrzeb pani Irodyny Papugowej, która dzień przed śmiercią
dała mi swój zeszyt z przepisami i powiedziała: „Nigdy nie
wiesz, komu jesteś naprawdę bliska, bo ten kto Cię najbardziej
kocha najrzadziej to mówi. A tylko po czynach człowieka poznasz
jego intencje. ”. Powiedziała to jakby chciała dać mi wskazówkę
właśnie wtedy. Jakby wiedziała,że odejdzie. Te słowa były jej
najtajniejszym składnikiem do przepisu na życie.
Był
czerwiec. Rok szkolny dobiegał końca. Przypadkiem przechodziłam
obok kościoła. Patrząc na zaśniedziałe ozdoby wieży stałam w
bezruchu. Podszedł do mnie młody wikariusz i powiedział:
- Szczęść
Boże!
- Szczęść
Boże! - odpowiedziałam.
- Nad
czym tak rozmyślasz?
- Nad
tym jaki Jezus był i jest silny kiedy patrzy na całe zło świata.
Gdyby tego było mało, my, grzesznicy przebiliśmy naszymi
słabościami jego święte ciało i wznieśliśmy je na krzyżu do
góry. Stamtąd widzi nas jeszcze lepiej. Dojrzy każde, i te
najczystsze, i te najbardziej splamione grzechami serce.
Ksiądz
patrzył na mnie ze zdziwieniem. Po krótkiej chwili rzekł:
- Jesteś
dobrą dziewczyną i bardzo dojrzałą. Postrzegasz świat inaczej
niż większość ludzi. Masz czyste i wielkie serce, w którym
zdaje się jest pełno miłości.
- Ja
proszę księdza nie chcę udawać. Nie interesuje mnie to, kto jest
najmądrzejszy, jakie są przepowiednie końca świata, kto z kim
kogo zdradza... Życie jest krótkie, nie ma czasu na udawanie, a
wiele osób będąc w kompleksach próbuje się upodobnić do
innych.
- Jesteś
naprawdę inna. Mocno wierzysz w Boga?
- Bóg
i wiara to podstawa.
- Chciałabyś
może być zawsze z nim? Możesz mu się poświęcić,oddać się na
służbę...
- Chcę
po prostu być człowiekiem, żyć jak inni, nie chcę zamykać się
w klasztornych murach na długie godziny, a nawet dni. A Bóg
przecież i tak jest zawsze ze mną... Wybaczy ksiądz, muszę już
iść.
- W
porządku,z Bogiem.
- Z
Panem Bogiem.
Ksiądz
stał w miejscu jeszcze przez długą chwilę kiedy odchodziłam.
Czułam,że dzieje się ze mną coś dziwnego.
Poszłam
po mojego przyjaciela, Kamila. Chcieliśmy się wybrać na poziomki
na „doły”. Będąc w połowie drogi,przechodziliśmy obok
pasieki. Zatrzymaliśmy się na chwilę i rozmawialiśmy. Kamil
chciał, żebym mu zaśpiewała. Więc zaśpiewałam. Potem znów
rozmawialiśmy... Wiatr zawiał lekko. Poczułam chłód przechodzący
po całym ciele. Ciarki przeszły mnie po plecach. Nagle zrobiło
się mgliście,a potem ciemno...
Obudziłam
się w domu cioci Karczemki, która mieszkała obok pasiek.
Ciocia,młodszy kuzyn i Kamil siedzieli przy łóżku, na którym
leżałam.
- Co
się stało? - zapytałam.
- Nie
wiemy, po prostu się przewróciłaś, zemdlałaś. To pewnie z
gorąca. Zaraz ci przejdzie. - mówił Kamil.
- Tak,czuję
się już dobrze.
Wstałam,
wypiłam szklankę wody i oznajmiłam, że nic mi nie jest,choć
przyznam, że nadal czułam się fatalnie.
Od
tego czasu przez kilka miesięcy kiedy wykonywałam swoje prace lub
chodziłam do innych im pomagać czułam się dziwnie. Szybko się
męczyłam, a moja skóra była bardzo sucha. Kamil śmiał się, że
jestem nie wyspana, bo robię wytrzeszcz,a oczy mi łzawią. Nie
czułam tego.
Bawiłam
się raz z małą Zosią w jej pokoju. Byłam słaba, obolała i
bardzo tym zdziwiona, gdyż pracowałam tyle co zwykle, a nawet
mniej.
- Dlaczego
płaczesz? - zapytała mnie Zosia.
- Nie
płaczę. - odpowiedziałam.
- Płaczesz...
W
tej chwili poczułam kroplę na ręce. Poszłam do łazienki i
spojrzałam w lustro. Moje włosy wyblakły, byłam całkiem blada,
moje oczy były czerwone i łzawiły. Mało czasu spędzałam z
rodzicami, ponieważ przeważnie byli oddani swojej pracy, nie mieli
czasu, lub wychodzili na ważne spotkania, więc niczego nie zauważyli. Ubrałam się i
zaprowadziłam Zosię do pani Jarząbek. Sama poszłam do lekarza.
Lekarz stwierdził, że to zapalenie spojówek, przepisał leki i
kazał odpoczywać. Nie mogłam zostawić szkoły, siostry, i starych
ludzi, którym pomagałam. Brałam leki, lecz było jeszcze gorzej.
Pewnego
niedzielnego poranka usłyszałam głos Zosi:
- Ania,Ania!
Wstawaj! Jest jedenasta!
- To
już tyle godzin... - odrzekłam cicho, ciężko mi się mówiło.
Czułam
ucisk w okolicy tarczycy, kiedy dotknęłam tego miejsca ręką
czułam obrzęk i
kulki. Szybko wstałam. Jak szybko wstałam tak szybko upadłam na
ziemię. Nie mogłam wstać, choć próbowałam. Zosia panikowała,
zawołała mamę, dalej nie pamiętam co się działo.
Kiedy
otworzyłam oczy ujrzałam biały jak śnieg sufit. Rozejrzałam się.
Byłam w szpitalu. W sali były trzy łóżka, pierwsze było puste,
drugie moje, a na trzecim leżał chłopak. Próbowałam zawołać,
lecz ból w dolnej części szyi ograniczał mój głos. Chłopak
jednak mnie usłyszał i podszedł do mnie. Nachylił się, dzięki
czemu mogłam go zobaczyć przez wycieki z oczu. Był mniej więcej w
moim wieku, czyli był pewnie po osiemnastce. Stał nade mną i się
uśmiechał, a ja nie mogłam wstać.
- Widzisz
mnie? - zapytał w końcu.
- Tak,
ale niedokładnie. - odpowiedziałam cicho.
- Widzę,
że cię nieźle wzięło. Wiesz co ci jest?
- Nie
– mówiłam ze smutkiem – ale wiem, że nie mogę tu długo
zostać...
- Z
tego co widzę, to jeszcze dłuuuugo tu poleżysz.
- Nie
mów tak...
- No
co? Widzę, że nie wyglądasz najlepiej, chcę być szczery. Wiedz,
że w tym miejscu nikt ci nie będzie mówił prawdy, nikt ci nie
powie, co ci jest, szczególnie jeśli to coś poważnego.
- A
tobie co dolega?
- Nerwobóle,
jakieś zapalenie układu limfatycznego i coś z krtanią i
tarczycą... dużo tego... ale nadal nie wiem dokładnie.
- Aha...
jak myślisz co mi jest?
- Nie
wiem, ale wygląda to poważnie. Masz opuchliznę między mostkiem a
szyją.
Dotknęłam,
poczułam, wystraszyłam się...
- Nie
bój się, pewnie niedługo zejdzie. - pocieszał mnie.
- Oby...
Długo
leżałam w szpitalu nim doktorzy cokolwiek stwierdzili,a mój stan
się pogarszał. Zosia kiedy przyszła z rodzicami mnie odwiedzić
powiedziała mi na ucho: „Twoje oczy są całe z krwi i na szyi
rośnie ci ufoludek, rodzice mówili coś o twojej chorobie.
Usłyszałam, że masz chorobę Gravesa Basedowa, dokładnie
zapamiętałam tę nazwę...”.
Powiedziałam
to mojemu szpitalnemu koledze, który był zupełnie inny niż reszta
świata. Podchodził do życia podobnie jak ja,lecz prawie całkiem
się różniliśmy. Poprosiłam go, by poprzez internet w telefonie
podał mi informacje na temat tej choroby. Nie byłam zachwycona.
Bałam się, że nie będę już nigdy w pełni zdrowa. Przez 3
tygodnie pobytu w szpitalu nikt prócz mojej rodziny,pani Jarząbek i
pana Joachima nie złożył mi wizyty. Żaden z moich przyjaciół.
Podobno, kiedy dowiedzieli się jak wyglądam, całkiem ich to
obrzydziło i odtrącili mnie na dobre. Gdyby nie Michał ze
szpitala, z którym już jestem bardzo blisko, pewnie byłabym całkiem samotna.
W
czwartym tygodniu choroby było już ze mną bardzo źle. Nie umiałam
się ruszać, niemal nic nie widziałam, a pod szyją miałam
okropną, dużą kulę,jakby wyrosła mi pod skórą. Michał każdego
poranka witał mnie słowami: „Cześć piękna”. Mówił, że
skorupka i tak kiedyś zgnije, liczy się to co mnie tworzy.
Opowiadałam mu o sobie cichym głosem, a on słuchał uważnie.
Mówił, że każdego dnia jestem piękniejsza. Wiedziałam, że
chodzi tu o stan ducha, o więź, która nas łączyła, o serce, nie
o moje półmartwe ciało.
W piątym tygodniu byłam już zipiącą
roślinką. Przyszła do mnie rodzina i pani Jarząbek. Pani J
dziękowała mi za wszystko jakbym już nigdy miała jej nie pomagać.
Rodzice mało mówili, nie mogłam ich zobaczyć i po raz pierwszy w
życiu usłyszałam ich szczere „Kochamy cię”. Po czym dodali: „Nie zapominaj o nas”. Zosia przyszła do mnie przytuliła i
powiedziała radosnym głosem na ucho:
- Wczoraj
prosiłam Bozię, żeby cię nie bolało i dzisiaj lekarz
powiedział, że wkrótce nie będziesz już cierpiała, więc chyba
mnie Bozia wysłuchała.
- Bozia
może spełnić twoją prośbę na dwa sposoby: wziąć mnie do
siebie do aniołków, albo zostawić tutaj, ale jeśli zostawi mnie
tutaj będę jeszcze cierpiała. A Bozia raczej chce mnie wziąć do
siebie. - tłumaczyłam jej.
- Nie
chce, żeby Bozia cię wzięła, ale jeśli nie będzie cie bolało
to niech tak zrobi.
- Zuch
dziewczynka. Będzie dobrze.
- Jeśli
ma cię wziąć, zabierz ze sobą Filipka, tylko ty umiałaś się
nim opiekować. -powiedziała Zosia i wręczyła mi swoją ulubioną
maskotkę.
- Obiecuję,
że będę się o niego troszczyć. Będę tęsknić Zosiu... -
zaczęłam płakać zakrwawionymi łzami.
- Kocham
cię. Tęż będę tęsknić.
Pani
Jarząbek zawołała Zosię. I wszyscy poszli, a ja płakałam,
płakałam, płakałam. Michał pocieszał mnie i uspakajał,
powiedział, że nie mogę umrzeć, bo on właśnie poznał osobę,
której nie chce opuścić aż do śmierci. Zarówno jego życzenie jak i
małej Zosi spełniło się. W nocy we śnie usłyszałam męski
głos, lecz bardzo wyraźnie, tak jak przed chorobą. Ujrzałam
wyciągniętą rękę. Jezus zaprosił mnie do siebie, powiedział:
„Pójdź za mną”,a ja poszłam.
Teraz
widzę tłum ludzi i jasną trumnę. Mojego zrozpaczonego ojca i
rozmazaną mamę. Siostrę, która wiele jeszcze nie rozumie, ale
jako jedyna wie, że tak jest lepiej, że teraz nie cierpię. Widzę
Michała, który mimo ciężkiej choroby przyszedł, moje koleżanki,
przyjaciół, znajomych, panią Jarząbek i pana Joachima, wikarego i
wielu innych ludzi.
Teraz
jestem tylko lub aż w ich sercach.
Teraz
widzę moją siostrę jak zdrowo dorasta w Niemodlinie i jednak jest
do mnie podobna. A jest piękna, nie bo ma śliczną skorupkę, tylko
dla tego, że ma dobre serce.
Podobało się?
;)
;)
wzruszające!
OdpowiedzUsuń