"Talia kart: Dziki las"

Rozdział 4 - Dziki las

     Trójka bohaterów błąkając się w nocy po lesie stwierdziła,że warto by się zdrzemnąć. Znaleźli przytulne miejsce,gdzie mogli bezpiecznie przenocować.
     Zbudzili się wczesnym rankiem,kiedy Słońce jeszcze nie ukazało się nad horyzontem. Nie wiedzieli gdzie są. Zaufali intuicji i udali się w dalszą podróż niewyraźnym szlakiem wiodącym na południe. Idąc tak usłyszeli jakby zwierze : "Kui! Kui!". Przyspieszyli kroku,lecz dźwięk był coraz wyraźniejszy.
     Zatrzymało ich miejsce: niezalesiony teren w kształcie koła,który niemal całkowicie zajmowało bulgoczące bagno; od ścieżki,którą szli przez bagna prowadziła jakby niekompletna kładka - równy szyk bali ułożonych do siebie równolegle. W końce każdej bali wbite były pochodnie,a do nich przywiązane ludzkie głowy. Ich skapująca krew dźwięcznie zakłócała ciszę lasu. Ten widok przeraził wszystkich. Nie mogli jednak zawrócić, bo nie znali drogi powrotnej... Znów usłyszeli: "Kui! Kui!" tylko teraz bardzo wyraźnie. Poczuli nieświeży powiew od tyłu. Kiedy się odwrócili ujrzeli przed sobą trzymetrowego dzika. Krzyknęli wszyscy na raz i uciekając tylko w jedną możliwą stronę skakali z jednego bala na drugi,ale olbrzymi dzik nie odważył się ich gonić. Kacper spanikowany przepychał się tak,że Dawid poślizgnął się przez niego i zanurzył w bagnie nogę. Bagna były tak gorące,że oparzyły chłopaka. Kacper podarł zapasową koszulkę i opatrzył przyjaciela.
Wtem usłyszeli głos... głos ptaszka,który ludzkim głosem śpiewał:

Wyście do dzikiego lasu wleźli,
Wyście do niego zło wnieśli,
Na śmiercionośnych bagnach ucierpieli.
Na głowich moczarach dostaliście kary,
Dopiero się ziszczą wasze koszmary!

Ptaszek pofrunął w górę,dmuchnął w niego silny wiatr i rozprysnął się w powietrzu w drobny pył. Trójka młodych ludzi patrzyła i słuchała ptaszka ze zdumieniem.
 - Co to miało być? -zapytał w końcu Kacper.
 - Chłopaki - westchnęła Zuzanna - obawiam się,że to może być nasza ostatnia przygoda,albo tu zginiemy,albo nigdy nie wyjdziemy z tego lasu,powariujemy i sami się pozabijamy. 
    Podczas dalszej wymiany poglądów belka, na której się znajdowali zaczęła się zanurzać w bagno. W tedy znów wszyscy ruszyli ku brzegu. Uciekali najszybciej,a zarazem najostrożniej jak mogli,mimo głów,które śpiewały: 
Nie uda wam się
wyjść z dzikiego lasu!
Nie uda wam się,
jest za mało czasu!

  Biegli do pewnego lądu,potem jeszcze kawałek drogi. Zatrzymało ich ogromne drzewo. Stanowiło jakby centralną przeszkodę,gdyż jego średnica mogła sięgać nawet 15 m. Drzewo prawie otwierało się optycznie przed nimi dużą szczeliną,porośniętą bluszczem. Chłopaki stali jak wryci z otwartymi ustami,a Zuza,któa jeszcze próbowała się ogarnąć powiedziała sama do siebie: "No,już po prostu nie mogłam słuchać tych fałszów!"... Ze szczeliny drzewa wyzionął się silny powiew świeżego wiatru. Omamił chłopaków i Zuzannę. Wszyscy jak zahipnotyzowani weszli do środka. Jama zarosła się gęsto bluszczem, tak, że nikt nie mógł już stamtąd wyjść.


Troszkę skróciłam ten rozdział,by zachować odrobinę tajemnicy co do następnych wydarzeń. Pozdrawiam cieplutko :***
H.

Komentarze